Wzrok wiary (ks. Franciszek)

Proszę powoli dwukrotnie przeczytać tekst Ewangelii z 30. Niedzieli Zwykłej "B"  Mk 10, 46 – 52

Uwaga: Teksty pisane kursywą: ks. Tomasz Jaklewicz, "Wzrok wiary" w „Gość Niedzielny” nr 42 (z 24.10.2021) s. 15.

1. Niewidomy żebrak Bartymeusz może być obrazem każdego z nas. Raz po raz przydarza nam się, że miewamy belki w oku. Bywamy ślepi duchowo, zagubieni w swej pysze, w nieczystości albo w innym grzechu. Im głębsze jest nasze dno, tym większe pragnienie Jezusa, nawet nieuświadomione. Bartymeusz, choć nie widzi Jezusa, wzywa Go i błaga o zmiłowanie: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną” (w. 47). Ileż razy wołaliśmy podobnie. W niewidomym żebraku można zobaczyć także obraz zagubionej ludzkości spragnionej drogi, po której można by pewnie kroczyć ku przyszłości. Szukamy nie tylko sensu i celu, ale i kogoś, komu można by powierzyć nasze życie. Wydaje się, że świat i Kościół pogrążają się coraz bardziej w ciemności. Dlatego potrzebujemy oblicza, na którym rozbłyska światło.

Kiedy rozważam wołanie Bartymeusza kierowane w stronę Jezusa przypomina mi się modlitwa babci i dziadka z Dominikowic (to rodzice mojego ojca), którą zapamiętałem z wczesnego dzieciństwa. Dziadkowie modlili się słowami koronki do Najświętszych ran Pana Jezusa raz po raz powtarzając słowa – „o mój Jezu, przebaczenia i miłosierdzia przez zasługi moich świętych ran”. Nie pamiętam, bym modlił się z nimi, ale zapamiętałem sobie treść tej modlitwy. I chociaż byłem potem w seminarium, a potem na kilku parafiach, to jednak właśnie modlitwa wspólna na głos babci i dziadka brzmi mi w uszach do dzisiaj. Drodzy dziadkowie, drodzy rodzice jaką modlitwę przez was odmawianą wspólnie na głos będę po latach wspominać wasi wnukowie? I czy w ogóle będzie co wspominać.

I jeszcze świadectwo pewnej młodej kobiety. To wydarzyło się 7 lat temu. Na Wszystkich Świętych wyjechaliśmy z Warszawy w piątek późnym popołudniem. Moja mama, mój syn i ja. Mieliśmy jak zwykle lekkie opóźnienie i gdy tylko wsiedliśmy do samochodu, od razu przekręciłam kluczyk w stacyjce. Zupełnie zapomniałam o modlitwie kierowcy, co mi się z reguły nie zdarza. To bardzo krótka, prosta i konkretna modlitwa:

Boże, daj pewną rękę i bystre oko, abym na drogach nikomu nie wyrządziła szkody. Nie pozwól dawco życia, abym stała się przyczyną śmierci lub kalectwa, a także zachowaj od nieszczęścia i wypadku, oraz pohamuj pokusę nadmiernej szybkości. Amen.”

Pomodliłam się już w trakcie jazdy. Na zakończenie wspólnie jeszcze odmówiliśmy jeszcze „Pod Twoją obronę” oraz „Aniele Boży”. Nie sądziłam nawet, że tego dnia będziemy potrzebowali pomocy z Nieba bardziej, niż mogliśmy to sobie wyobrazić.

Do przejechania mieliśmy 530 km. Trasa z Warszawy do Zgorzelca była wtedy już naprawdę dobra, zwłaszcza dzięki oddawanej w kawałkach drodze ekspresowej S8. Droga i widoczność były dobre. Minęła już chyba godz. 21:00, mimo to nie czułam większego zmęczenia. Jechaliśmy mniej niż mogliśmy na tym odcinku o ok. 20-30 km/h. W nocy trudniej jest określić odległość od samochodu jadącego przed nami. Nie potrafię wytłumaczyć, jak to się stało, że to cinquecento nagle znalazło się tuż przed maską naszego samochodu. Może włączyło się do jazdy z pasa awaryjnego bez włączenia kierunkowskazu. Może odsłonił je samochód jadący przed nami, który zdążył je bezpiecznie wyprzedzić. A może na moment po prostu straciłam czujność. Ten samochód jechał bardzo wolno, prawie stał, a my szybko mknęliśmy wprost na niego. Nacisnęłam na hamulec, ale wiedziałam, że jest już za późno. Zdążyłam tylko krzyknąć „Jezu ratuj!” i puściłam hamulec (chyba), skręcając kierownicą w lewo (na pewno). Jechaliśmy czołowo na barierę chroniącą przeciwne pasy drogi. A potem… Potem wszystko odbyło się już poza moim jakimkolwiek działaniem. Poczuliśmy, że samochód gwałtownie przechylił się na lewą stronę, a za moment na prawą. Miałam wrażenie, że droga zawirowała mi w oczach i spodziewałam się, że w coś uderzymy lub będziemy dachować. W niewyjaśniony dla mnie sposób samochód, którym jechaliśmy, wyminął nieszczęsne cinquecento i ustawił się idealnie w kierunku jazdy na prawym pasie, którym jechaliśmy. A właściwie potrafię to wyjaśnić. To inna dłoń chwyciła wtedy kierownicę, którą ja przez cały czas bezsilnie trzymałam.

Nie wiemy czyja dłoń nam pomogła i którą z nich posłużył się Bóg, ratując nas. Może św. Krzysztofa. Może był to mój Anioł Stróż lub Anioł Stróż mojej mamy, lub mojego syna… Dowiemy się tego, gdy przyjdzie czas.

2. „Wielu nastawało na niego, aby umilkł” (w. 48). To wołanie o ratunek kierowane do Jezusa jakoś drażni, niepokoi. Można wzywać na pomoc policję lub pogotowie, to jest racjonalne. Można poprosić psychologa lub psychiatrę. Ale po co Jezus? Oczywiście ludziom potrzebna jest pomoc rożnych specjalistów, jednak na duchową ślepotę nie ma innego lekarstwa niż spotkanie z Jezusem. Przeżywamy dziś niedzielę misyjną. Warto w tym kontekście odczytać dzisiejszą Ewangelię. Misjonarz musi usłyszeć wołanie świata zagubionego w mroku. On sam z siebie niewiele może uczynić. Nie ma mocy otwierania oczu, nie jest też „właścicielem” Jezusa, ale może każdemu zagubionemu powiedzieć: „Wstań, bądź dobrej myśli, Jezus Cię woła” (w. 49) i przyprowadzić do Chrystusa – Nauczyciela i Lekarza.

3. „Co chcesz, abym ci uczynił?” (w. 51). Pytanie Jezusa może się wydawać nie na miejscu. Przecież Pan wiedział doskonale, jaki problem ma Bartymeusz. Widać jednak, że ważne jest to, aby wypowiedzieć przed Bogiem swoje pragnienia, by nazwać po imieniu swą niedolę. To jest trochę tak, jak ze spowiedzią. Niektórzy pytają, po co wyznawać swoje grzechy, przecież Bóg je zna. Owszem, zna, ale jednak pragnie, żebym powiedział, co mnie boli, jaki jest mój problem. Takie wyznanie wiary jest także wyrazem wiary w moc uzdrowienia, o które proszę. „Rabbuni, żebym przejrzał” – mówi Bartymeusz. To niby oczywiste, ale czasem wydaje się, że wielu ludzi nie chce odzyskać duchowego wzroku. Wolą trwać w ciemności, żyć w złudzeniach. Kto pozna prawdę, kto ją zobaczy, ten będzie musiał zmienić życie. A na to nie zawsze mamy ochotę.

4. „Idź, twoja wiara cię uzdrowiła. Natychmiast przejrzał i szedł za Nim drogą” (w. 52). Bartymeusz nie tylko odzyskał wzrok. Odnalazł coś cenniejszego. Odnalazł drogę, którą ma iść. Szedł odtąd za Jezusem, nie wrócił do swojego dawnego życia, ale w jakimś sensie rozpoczął je na nowo. Wiara daje nam nowy wzrok, dzięki któremu widzimy drogę, po której mamy iść. Wiara pozwala nam widzieć Jezusa, jako tego, który daje światło moim wyborom, decyzjom, postawom.

 


dodano 23.10.2021

Parafia Rzymskokatolicka Młynne. Wszystkie prawa zastrzeżone. A.D. 2024 ©

... ...